niedziela, 4 grudnia 2011

Koncert w filharmonii śląskiej Mozart i Penderecki (2 grudzień 2011)

Wprowadzenie do koncertu przygotował Szymon Piotr Dąbrowski:


Na witrynie Filharmonii Śląskiej zamieszczono zapowiedź zbliżającego się koncertu w hali Gallus w Katowicach-Giszowcu. Oto jego fragment:

Melomani usłyszą koronę symfonicznej twórczości Mozarta, wzorzec klasyczności –
słynną Jowiszową, a po niej zamówioną u Krzysztofa Pendereckiego druga jego Symfonię,
nazywaną Bożonarodzeniową, albo Wigilijną. Już słychać, że idą święta…

Chikara Imamura, który poprowadził omawiany koncert zaproponował dość nietypowe zestawienie utworów. W pierwszej części koncertu usłyszeliśmy ostatnią symfonię Wolfganga Amadeusza Mozarta, żelazny punkt repertuaru większości orkiestr filharmonicznych na świecie, dzieło bardzo znane, zaś w drugiej „ świateczną” symfonię Krzysztofa Pendereckiego, która jednak zarówno ze zbliżającymi się świętami, jak i spuścizną salzburczyka ma niewiele wspólnego.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że to połączenie w ramach koncertu ma wręcz charakter antytetyczny, gdyż poza podobnymi nazwami utworów wskazującymi na określony gatunek muzyczny oraz zbliżonym czasem trwania (obydwie kompozycje trwają około trzydziestu pięciu) nie sposób znaleźć innych podobieństw (oczywiście jestem pewien, że muzykolog byłby w stanie wskazać ich mnóstwo, jednak niewykształcony muzycznie słuchacz już raczej nie). Z kolei różnic jest, jak się wydaje, więcej i są łatwiej zauważalne, co nie dziwi, jeśli się zwróci uwagę na fakt, iż dzieli je ponad dwieście lat.
Dzieło Mozarta składa się z czterech części: Allegro vivace, Andante cantabile, Menuetto
(Allegretto) oraz Molto vivace, wyzyskując ukształtowany w XVIII wieku klasycystyczny model symfonii.
Schematycznie oraz w sposób uproszczony można go przedstawić w następujący sposób:

I. Forma sonatowa o szybkim lub przynajmniej umiarkowanym tempie
II. Część wolna
III. Taniec, szybszy od części drugiej np. menuet
IV. Finał o tempie również szybkim lub przynajmniej umiarkowanym

W omawianym utworze Mozarta najdłuższe są części skrajne, a trwają ok. jedenastu minut, zaś najkrótsza jest część trzecia (cztery do pięciu minut). Kompozycja została rozpisana na flet, dwa oboje, dwa fagoty, dwa rogi, dwie trąbki, kotły oraz smyczki, choć najprawdopodobniej filharmonicy śląscy zagrają go (jak zazwyczaj współczesne orkiestry) w większym składzie.
Wspomniany już klasycystyczny model gatunku przejęli romantycy i - począwszy od Ludwika van Beethovena - zaczęli go rozwijać. Jak zauważył Bohdan Pociej:

To bowiem za sprawą Beethovena, a zwłaszcza jego Piątej i Dziewiątej, symfonia przestała być ostatecznie tylko wyrafinowaną i kunsztowną zabawą - najwyższą z zabaw kompozytorskich – i zapragnęła być czymś innym i czymś większym: swoistym, rozegranym środkami orkiestry symfonicznej dramatem egzystencjalno-metafizyczno-religijnym.

Z tego powodu poszczególne części symfonii rozszerzały się, zaś instrumentarium stopniowo
zwiększało swoją liczebność i różnicowało się coraz bardziej. Romantyczna symfonia będzie się rozwijać aż do początków XX wieku, kiedy osiągnie swe apogeum w dziełach Antona Brucknera oraz Gustava Mahlera.
Trzecia Symfonia tego ostatniego jest sześcioczęściowa, rozpisana na cztery flety, cztery oboje, rożek angielski, pięć klarnetów, cztery fagoty, osiem rogów, cztery trąbki, cztery puzony, tubę kontrabasową, róg pocztowy, pokaźną baterię perkusji (w tym m.in.: sześć kotłów, dzwony, dzwoneczki), dwie harfy, smyczki a także alt solo, chór żeński, chór chłopięcy, natomiast jej wykonanie może zająć nawet około stu minut (!).
Ta olbrzymia dysproporcja wskazanych symfonii Mozarta i Mahlera (odmienna forma, obsada i czas trwania) pokazują, w którą stronę zmierzała symfonia w XIX wieku. W następnym stuleciu kompozytorzy w dużej mierze zaczęli redefiniować gatunek, odżegnując się od romantycznego (skojarzonego zwłaszcza z kulturą niemieckojęzyczną) rozpasania dźwiękowego, a także poszukiwali innych rozwiązań oraz nawiązywali do dawniejszych koncepcji gatunku (m. in. do teorii klasycystycznych, czego niezrównaną realizacją jest Symfonia Klasyczna Sergiusza Prokofiewa). Cechy dystynktywne symfonii z czasem rozmyły się; dzisiaj, w dobie pluralizmu kulturowego, każdy utwór może być tak nazwany, wystarczy ku temu tylko wola samego twórcy.
Krzysztof Penderecki w swojej symfonice odwołuje się przede wszystkim właśnie do tradycji
romantycznej.. Jak zauważył krytyk muzyczny i znawca współczesnej muzyki, Andrzej Chłopecki:

Gdy Penderecki podnosi wagę symfonii jako najistotniejszej formy muzycznej, przez którą wyraża się duch czasu, dokonuje historycznego wyboru. Wyboru swojej historii. Historii swej muzyki i historii swej osoby. Symfonia nie była najistotniejszą formą dla Bacha. Należy raczej wątpić, czy była już dla Haydna i Mozarta, choć to nie jest oczywiste. Była dla Beethovena. Dla Schuberta. Dla Schumanna. Dla Brahmsa. Dla Brucknera. Była dla Mahlera. Jeśli zatem Penderecki upomina się o symfonię, upomina się w istocie o idealistyczny, niemieckojęzyczny romantyzm. O dialektykę Hegla, którą jest ukąszony. O stawianie dwoma,
niekiedy trzema tematami tez, które mają się weryfikować w swych przetworzeniach,  a w repryzie osiągać jakąś wizję świata. Tego i tamtego. Symfonia po to jest, aby materią dźwięków ogarniać świat i wadzić się z Bogiem. Warto przytoczyć również spostrzeżenia Chłopeckiego dotyczące języka muzycznego kompozytora:

W powszechnej świadomości Krzysztof Penderecki w przemożny sposób zadomowił się jako artysta ekspresji wielkiej. Wielka jest orkiestra, której lubi używać, i wielkie są chóry, którym każe siebie śpiewać. Monumenty Pendereckiego - oratoria i symfonie - działają już samą swą, czysto fizyczną, masywnością gabarytów. Ciemna i posępna nawała dźwiękowej masy kontrabasów i wiolonczel ma słuchacza postawić w sytuacji bez wyjścia […].
Słuchacza atakuje i obezwładnia masyw blachy, od ściemniałego mosiądzu do
rozjaśnionego srebra. Ma go oślepić i zahipnotyzować tak, by musiał mu ulec, niczym mury
wiadomego miasta trąbom. Jeśli sytuacja wydaje się bez wyjścia to dlatego, że tak intensywny
gest ekspresyjny nie może - jak podpowiada nam emocja i intuicja - zostać uczyniony wżadnym innym celu niż by ostrzec, że przesłanie dzieła jest najwyższej wagi.

Symfonia, której wysłuchaliśmy jest jednoczęściowa, choć zróżnicowana wewnętrznie na poszczególne ogniwa: Moderato, Allegretto, Lento, Moderato, Allegretto. Równocześnie, jak wskazał Chłopecki (a Wigilijna nie jest tu wyjątkiem), styl muzyki Pendereckiego jest bardzo odmienny od mozartowskiego, który cechuje się lekkością, przejrzystością i zazwyczaj radosnym charakterem. Tutti blachy u Pendereckiego zrywa dach filharmonii, natomiast u Mozarta jest giętkim dopełnieniem świetlistej fali smyczków. Zatem nadchodzący koncert był  przede wszystkim grą przeciwieństw, tym bardziej fascynującą, iż pokazaną na przykładzie utworów pochodzących z tej samej, szerokiej oraz wielowiekowej tradycji symfonii.


Oświeceni tuz przed koncertem

Mimo późnej pory dobre humory dopisują

ogarnia nas delikatna mozartowska nuta

a za chwilę mocne kontrabasowe uderzenie, zwiastujące apokalipsę Pendereckiego

Niezapomniane wrażenia!




 
nic dodać, nic ująć tylko trwać w zadumie...:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz